Pamiątki.
Tzn. liczba pamiątek rodzinnych w moim posiadaniu ze strony matki - kilka na krzyż zdjęć, a właściwie głównie ich kopii, które weszły w jej posiadanie jeszcze za życia babci. Precjoza rodzinne – 0. Babcia miała kilka drobiazgów, pozostałych po wojnie i komunie, które pamiętam, między innymi broszkę z granatów. Pochodziła z doskonałej, szlacheckiej rodziny (z. domu Pawlikowska, z matki Olszewskiej, prababki Lutowskiej). Ale według ówczesnej polityki rodzinnej popełniła mezalians wychodząc za dziadka i generalnie we wspomnieniach wielu osób ten skromny fakt uległ zapomnieniu. Duża ilość rodzeństwa (pradziadkowie mieli 9 żyjących dzieci, a bodajże 11 wszystkich) doprowadziły też do znacznego rozdrobnienia majątku, jaki by on nie był, a wojna i czasy powojenne dokończyły dzieła. Nie ważne, że tytułów nie ma, są i tak mało warte, ale pamiątek również nie ma i to jest przykre. Wszystko zostało zagarnięte przez jedną osobę. Wszystko co kiedykolwiek babcia miała, zebrała czy otrzymała trafiło wyłącznie do jednych rąk i ani po jej śmierci, ani po śmierci ciotki jej syn nie zaprosił ani mojej mamy, ani mnie, ani pozostałych kuzynów do domu, aby mogli zabrać dla siebie na pamiątkę to, co stanowi o naszym pochodzeniu i naszej tożsamości. Nie tylko tego jednego...
Zatem, podkreślam to jeszcze raz, definitywnie: ani moja mama, ani ja i moja siostra, ani dzieci wujka Staśka, ani wnuczki ciotki Aliny nie są w posiadaniu niczego, co było zamknięte w ciotki szafach i powszywane w podszewki od płaszczy (Bystre małe oczy ignorowanego członka rodziny wdziały różne szwindle. Jak pisałam traktowanie dzieci jak idiotów to błąd i na ogół się mści). Po śmierci babci rodzina niczego nie dostała. Mieszkanie (którego rodzeństwo zrzekło się na rzecz swojej mamy, a wuj Stasiek dał pieniądze na, jak się później okazało, rzekomy wykup) przeszło na syna ciotki Aliny zwanej Alusią, która jak pisałam wcześniej była łącznikiem i beneficjentką wszystkiego, co kiedykolwiek spłynęło do Polski z USA, ponieważ to ona „całe życie jedyna zajmowała się matką”, a "każdy inny olewał obowiązki i nie chciał partycypować w kosztach", co miało tyle wspólnego z prawdą co i nic, ale… grunt to dobrze odgrywać swoją rolę i tak, aby inni w to wierzyli. I jak się okazuje wierzą do dzisiaj święcie. Banda skończonych kretynów.
Kiedy zaczęto się pytać o stare fotografie, których było mnóstwo i o pozostałe rzeczy, o których wiedziano, że istniały, okazało się, że ich nie ma. Zginęły. Rozpłynęły się w powietrzu. Wyparowały z zamkniętej chałupy i ze strzeżonych szaf. A w ogóle to „przyjechała rodzina i ukradła” i "nie czepiajta się ludziska płotów", bo „ni ma”. Mało tego, dowiedziałam się, że to moja mama wszystko zabrała. QWA JPRDL! Moja mama?! Szczyt chamstwa i góralskiej muzyki. Zatem głośno i wyraźnie, ostatecznie i bezdyskusyjnie informuję: moja mama niczym nie dysponuje, niczego nie wzięła, nic nie zabrała, ani tez niczego nie dostała!
Reasumując, na 1 żyjącą córkę i 9 pozostałych wnucząt, oraz dziesiątki prawnucząt żadne nie dysponuje zdjęciami rodzinnymi po przodkach (chyba, że o czymś nie wiem?). Nawet tym. O innych rzeczach nawet nie warto wspominać. Całość poszła wyłącznie w jedne ręce. W niczyje więcej.
Ale wspomnę też o jednej istotnej sprawie. Osoba, w której posiadaniu znajduje się wszystko i która nie ma nikogo, z kim chciałaby i mogłaby się podzielić czymkolwiek wiele lat temu zapowiedziała, że "prędzej wszystko zniszczy i spali, niż pozwoli, aby ktokolwiek inny wszedł w posiadanie starych fotografii i pozostałych pamiątek", bo nikt na nie nie zasługuje.
Właściwie nie wiem jak mam to nazwać. Zjawisko ociera się o paranoję i na pewno nie jest zjawiskiem normalnym. Nie wiadomo czym się ten człowiek kieruje. Głupotą, mściwością, wiarą w wyimaginowane krzywdy i podłością? Na pewno. Ale czy to wystarczy? Dodając do tego pozostałe zachowania, w tym próby pozbawienia sierot po siostrze odziedziczonych pieniędzy, nagrywanie oszczerczych materiałów wideo i puszczanie ich "po ludziach"... muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Trzeba być wyjątkową mendą… Naprawdę jedną na milion… I trzeba być totalnym idiotą, żeby nie widzieć jak grubymi nićmi to wszystko jest szyte. Bo to niestety widać, wystarczy chcieć zauważyć.
Psychiatryk.pl
Komentarze
Prześlij komentarz